wtorek, 30 września 2014

Pasja na dwóch kołach

Byłem w klasie maturalnej IV LO – „Sawickiej”, wyszliśmy po próbnym egzaminie z biologii na browar do Renomy przy Warszawskiej. Z ciekawości wdepnąłem do salonu Suzuki, i tam zobaczyłem ten motocykl. Suzuki Marauder 125; wtedy się zaczęło. Miałem 18 lat, motocykle zacząłem widzieć i słyszeć wszędzie, mimo że wcześniej ich nie dostrzegałem. Chorowałem na własna maszynę, a rodzice z pobłażaniem pukali się w czoło. I tak przez wiele lat, ze smutkiem i zazdrością wodziłem wzrokiem za każdym mijanym chopperem, choć wiedziałem że kiedyś, taka maszyna będzie moja. 

Wreszcie stało się, zrobiłem prawko kat. A, dziesiątki godzin spędziłem na forach i na rozmowach ze znajomymi. Jaki ma być? Ten pierwszy własny motocykl, ten wymarzony, wyczekany. Wybór padł na Yamahę Virago 535. Klasyczna linia, wygląda na większy niż można wnioskować po objętości silnika no i bezawaryjny. I na moją kieszeń  Pamiętam jak dziś, moją Virówkę kupiłem na stacji Statoil w Radomiu, powrót do Kielc to była pierwsza samodzielna jazda na moto. Nie obyło się bez przygód rzecz jasna, zaraz przed Kielcami położyłem maszynę na mokrym piasku (roboty drogowe). Akurat od strony miasta jechała grupa motocyklistów, momentalnie dwóch z nich zatrzymało się przed i za mną, wstrzymali ruch do czasu aż nie podniosłem Virki, odpaliłem i dałem znać, że wszystko jest OK. Pierwszy raz odczułem, co to znaczy motocyklowa solidarność na drodze. Virago służyła mi dwa sezony, kiedy ją sprzedawałem miałem humor tak podły jakbym pozbywał się rodzinnej pamiątki. Byłem jak Niemiec co płakał jak sprzedawał. 


 Małą 535-kę zastąpił Drag Star 1100 Custom (każdy wie, że customy są szybsze). To już byłą duża maszyna (jak na mój wagomiar) i miała obłędny wydech Vance&Hines, w samym odgłosie, kiedy na dwójce odwijałem gaz, można się było zakochać. Drag Star był (póki co) najbardziej wychuchanym przeze mnie motocyklem, sąsiadka żartowała że chyba częściej poleruję chromy niż jeżdżę. No coś w tym było, dbałem o niego i sporo zainwestowałem w lśniący szpej. Po trzech sezonach, zdecydowałem o zmianie. Dość radykalnej, bowiem dojrzałem do decyzji o przesiadce na plastikowe wozidło z klasy sportowo-turystycznej. Długo szukałem, przymierzałem się do różnych wynalazków ale ostatecznie klamka zapadła a na cel obrałem Yamahę FJR. Złośliwi twierdzą, że choppery nie skręcają i nie hamują. Hmm… z doświadczenia mogę w znacznym stopniu to potwierdzić. 


FJR ma wszystko czego potrzebuję – przyspiesza, hamuje i skręca. Mało tego, jest wygodna, pakowna i ma podgrzewane manetki. To kochana maszyna, której nie zamienię na żadną inną, no chyba że nowszą FJR. Co te motocykle miały ze sobą wspólnego ktoś może spytać. Markę, rzecz jasna, póki co jestem wierny Yamahom, ale nie to jest najważniejsze. 


Najważniejszą cecha wspólną jest nie dające się porównać z niczym innym uczucie wolności i odcięcia od szarej rzeczywistości. Uczucie które pojawia się zaraz potem, jak wsiadam na moto i wbijam jedynkę. Dla mnie to nie jest hobby, motocykle to część mnie, sposób na życie, sposób na poprawę humoru. Motocykl, droga, szum wiatru i uciekające pod kołami kilometry. 

Tego nie da się zrozumieć jeśli się nie spróbuje. Kto spróbował, ten wie.

1 komentarz:

  1. Pozwolę sobie zacytować " Miałem 18 lat, motocykle zacząłem widzieć i słyszeć wszędzie, mimo że wcześniej ich nie dostrzegałem. Chorowałem na własna maszynę, a rodzice z pobłażaniem pukali się w czoło." -wiele osób zapewne tak zaczynało, a z całą pewnością i ja :D U mnie zaczęło się to trochę wcześniej, ale totalnie rozumiem "ten ból", gdy rodzice powiedzieli mi "po pół roku Ci przejdzie i taka ot pasja będzie", a tu jednak zostało :D Raz ktoś mi powiedział, że próbując jazdy na motocyklu jedno jest pewne : albo się zakochasz, albo znienawidzisz :D

    OdpowiedzUsuń